Re: 13.2: Foch na puna
: sob sty 27, 2018 5:38 pm
Królestwo Północy
Pałac
- Nie mam - zapewniła Dana. - Czasami po prostu zazdroszczę ci jak łatwo radzisz sobie z takimi rzeczami. - Pocałowała go lekko i zeszła z jego kolan, zabierając szmatkę do wypłukania.
Nowa Twierdza
Maru schyliła głowę.
- Cóż mogłabym mieć do twojego pochodzenia? - spytała retorycznie.
Niedługo później wróciły wraz z Adharą do haremu. Maru uściskała mocno swoją przyzwoitkę i poszła spać bez słowa. Zresztą następnego dnia miała wstać wcześnie, bo to właśnie ona miała zaprowadzić dziewczynki na pierwsze w ich życiu prawdziwe lekcje.
Grupa dziewcząt od ośmiu do dwunastu lat była już w większości gotowa o świcie. Wszystkie poubierały się bardzo skromnie i wszystkie były jeszcze za małe na noszenie chust, więc Hatszepsut nawet nie odstawała tak bardzo, no chyba że kolorem. Maru zaprowadziła je do małej salki, w której siedzieli stłoczeni nad pulpitami chłopcy. Podstarzały, brodaty Czerwony, obrzucił wchodzące niechętnym spojrzeniem i długą witką wskazał część sali, gdzie leżały poduszki i pulpity.
- Ruszajcie się - pogonił, ledwie Maru sobie poszła, a potem chwycił plik kartek i podszedł do dziewcząt, bez słowa podając każdej po jednym.
Był to egzamin. Zapisany drobno pismem Czerwonych długi ciąg pytań o właściwie wszystko. Dziewczyna siedząca obok Hatsze, bardzo zresztą ładnie, rozpłakała się ledwie nań spojrzała.
Nauczyciel zostawił dziewczęta i wrócił do chłopców, którzy coś pilnie notowali. Po drodze jednego walnął z całej siły witką w głowę, aż ten syknął boleśnie i spiesznie przestał się gapić na dziewczynki.
Pałac
- Nie mam - zapewniła Dana. - Czasami po prostu zazdroszczę ci jak łatwo radzisz sobie z takimi rzeczami. - Pocałowała go lekko i zeszła z jego kolan, zabierając szmatkę do wypłukania.
*
Pradawni nie odpowiedzieli, po prostu przenieśli się na drugą stronę pomieszczenia.***
ChileNowa Twierdza
Maru schyliła głowę.
- Cóż mogłabym mieć do twojego pochodzenia? - spytała retorycznie.
Niedługo później wróciły wraz z Adharą do haremu. Maru uściskała mocno swoją przyzwoitkę i poszła spać bez słowa. Zresztą następnego dnia miała wstać wcześnie, bo to właśnie ona miała zaprowadzić dziewczynki na pierwsze w ich życiu prawdziwe lekcje.
Grupa dziewcząt od ośmiu do dwunastu lat była już w większości gotowa o świcie. Wszystkie poubierały się bardzo skromnie i wszystkie były jeszcze za małe na noszenie chust, więc Hatszepsut nawet nie odstawała tak bardzo, no chyba że kolorem. Maru zaprowadziła je do małej salki, w której siedzieli stłoczeni nad pulpitami chłopcy. Podstarzały, brodaty Czerwony, obrzucił wchodzące niechętnym spojrzeniem i długą witką wskazał część sali, gdzie leżały poduszki i pulpity.
- Ruszajcie się - pogonił, ledwie Maru sobie poszła, a potem chwycił plik kartek i podszedł do dziewcząt, bez słowa podając każdej po jednym.
Był to egzamin. Zapisany drobno pismem Czerwonych długi ciąg pytań o właściwie wszystko. Dziewczyna siedząca obok Hatsze, bardzo zresztą ładnie, rozpłakała się ledwie nań spojrzała.
Nauczyciel zostawił dziewczęta i wrócił do chłopców, którzy coś pilnie notowali. Po drodze jednego walnął z całej siły witką w głowę, aż ten syknął boleśnie i spiesznie przestał się gapić na dziewczynki.